sobota, 23 marca 2013

Endokrynolog, DCO, przeziębienie.

Endokrynolog zaliczony. Tarczyca nadal zanika, już mało co ją widać. Przyczyna oczywista-zbombardowanie naświetlaniami. Teraz biorę już Euthyrox N75. Za kilka miesięcy znów kontrola.
Wczoraj byłam w DCO. W końcu zobaczyłam się z Moją Kochaną Laryngolog. Uwielbiam ją. Co nie zmienia faktu, że ogólnie nie lubię DCO. Nie lubię tam jeździć i koniec. Zarejestrowałam się na rezonans, na 26.czerwca. Ostatnio miałam też w czerwcu. Dziwnie mi z tym, że kontrole są coraz rzadsze. Wiem, to dobrze. Ale przyzwyczaiłam się do takiego trybu, że zawsze "coś". A teraz rezonans raz w roku, kontrole u onkologa być może już co pół roku. Nie mogę uwierzyć, że w kwietniu miną już 4 lata od zdiagnozowania mnie. Kiedy to zleciało?

Gdzie jest wiosna? W kulki leci i nie przychodzi, jest zimno. A ja oczywiście załapałam przez to przeziębienie. Ogólnie od kilku dni czuję się fatalnie i jestem nieznośna. Boli mnie głowa, kicham, smarkam, kaszlę...ciągle mnie wszystko wokół denerwuje, wszystko mi przeszkadza.
Nie chcę już tak. Niech się zrobi ciepło, może mnie to jakoś zmobilizuje i postawi na nogi. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Chcę wiosnę...

A już było tak ładnie. I co? i znów śnieg. Brrr...zmarzłam rano w drodze na uczelnię. A już naszykowałam letni płaszczyk i apaszkę...A zima nie odpuszcza.
Mogłoby już być w miarę ciepło. Lubię takie pierwsze wiosenne promyki słońca. I widok kwitnących kwiatków, i pąków na drzewach. Wszystko ładne i zielone. Aż chce się wyjść z domu.

Moje włosy są rudawo-kasztanowe. Niestety tymczasowo, bo kolor zmyje się po kilku myciach. Peruka zrobiła swoje-nadal ciągnie mnie do rudego.

W czwartek odwiedzam endokrynologa,  w końcu. Poprzednia wizyta się nie udała.
22 marca jadę na kontrolę do DCO.
27 marca mam egzamin z prawa jazdy. Więc trzymanie kciuków jak najbardziej wskazane:)

A żeby odpędzić myśli o zimie-kilka zdjęć w letnim klimacie





sobota, 2 marca 2013

Ja mam dwadzieścia lat, Ty masz dwadzieścia lat...

...cóż więcej nam potrzeba?:)
Nadszedł ten dzień, gdy kończy się bycie nastolatką. Już 20 lat się miotam po tym świecie. Wiem, że większość osób stwierdzi że to malutko, albo skomentuje to tak jak moja mama: "20 lat...chciałabym tyle mieć" :)
Dla mnie to dużo. I od czterech lat cieszę się co roku  jak dziecko w swoje urodziny. Z tego, że kolejny rok-zdrowy rok, udało mi się przetrwać. Gdy zachorowałam miałam 16 lat, dziś kończę 20. I kto by pomyślał, że tak się wszystko ułoży. Szczerze mówiąc, myślałam że po takiej chorobie będę wycofana, nie będę miała pasji i ambicji takich jak dawniej, że będę zmęczona wszystkim.
A daję radę. W tym czasie "nowego życia" skończyłam liceum, zdałam maturę, dostałam się na studia, zaliczyłam pierwszą sesję egzaminacyjną, robię prawo jazdy, mam masę znajomych, potrafię się nadal śmiać  i dobrze bawić, układam i pomalutku planuję dalsze życie...I kto mi powie, że rak to wyrok? Wstyd mi za to, że zanim zachorowałam to tak właśnie myślałam. Na własnej skórze przekonałam się, że tak nie jest. Trzeba walczyć. Zawsze. Gdy boli, gdy wszystko wydaje się bez sensu, gdy wszystko przeraża-Zawsze.
To walczenie do końca weszło mi w nawyk. Na sesji poprawkowej z przedmiotu, który oblało ponad pół roku, już miałam zrezygnować. Stres był taki, że nie mogłam się opanować. Ale pomyślałam, że przecież ja się nie poddaję, i jeśli z rakiem sobie poradziłam, to historia wychowania też jakoś pójdzie. I zdałam.

Przeszłam trochę przez tą 1/5 wieku.
Grzeczne dzieciństwo, gdy byłam słodką i kochaną dziewczynusią o blond włoskach. Wrażliwa, płaczliwa, nie sprawiająca problemów. Dobrze się uczyłam, potrafiłam się ładnie bawić. Trochę skryta w sobie. Nigdy nie powiedziałam mamie, że w podstawówce płakałam dlatego, że byłam najwyższa w klasie i nie chciałam być takim wielkoludkiem. Kłamałam, że płaczę bo boli mnie ząb. Pomagałam w zajmowaniu się Patrykiem jak był mały, pomagałam w domu, sąsiadom zawsze mówiłam "dzień dobry". Ładnie rysowałam, moje prace były wywieszane na tablicach w szkole. Myślę, że byłam na prawdę dobrym dzieckiem.
Czas dorastania był już mniej grzeczny, bo się Paulinka troszkę buntowała, pyskowała. Ale to dla każdego ciężki wiek. Nie sprawiałam jednak problemów, o nie. Byłam ułożona, po nocach nie chodziłam na imprezy, nie podpijałam, nie popalałam. W szkole byłam chwalona, zawsze miałam dobre stopnie. Trójka na świadectwie była dla mnie porażką.Rodzice mieli ze mnie pociechę, pomagałam im dużo.
Aż nadszedł czas, gdy to ja potrzebowałam pomocy. Raczysko, które zaatakowało nie wiadomo skąd. Czas ciągłej walki o każdy dzień, strachu, traumatycznych przeżyć. A także nowych wspaniałych znajomości, i docenienia tego co się ma.
Później powrót do normalności-bez kroplówek, wenflonów, naświetlań, chemii i szpitalnego łóżka. Liceum, studniówka, matura, studia i ta duma, że mimo wszystko udało mi się coś osiągnąć.
A dalej? dalej zamierzam nadal iść z podniesioną głową i się nie dać. Przeżywać kolejne i jeszcze następne dwadzieścia lat.



 Mała Pauliśka:)