niedziela, 7 lutego 2016

DCO.

W piątek byłam w DCO. Głównie po to, żeby dostać skierowanie na kontrolny rezonans. Niestety trwa tam wymiana sprzętu, i póki co badania tego nie wykonują. Mam termin na 6. kwietnia, więc to jeszcze mnóstwo czasu. Wolałabym mieć to szybciej za sobą i wiedzieć na czym stoję, bo boję się bardzo.
Ja kiedyś po prostu zwariuję przez te moje zdrowotne zawirowania. Mimo, że staram się o tym nie myśleć i nie stresować, to niestety mi się kompletnie to nie udaje. Za każdym razem jak mam jakieś badania, lub jadę po wyniki to nie śpię w nocy, boli mnie brzuch i ogólnie jestem poddenerwowana. Czasem po prostu nie daję sobie rady sama ze sobą i swoimi myślami. Ledwo co zaczęłam być ciut spokojniejsza i mniej bać się, że wróci nowotwór (w końcu minęło już tyle lat od 2009 roku), to pojawiły się kolejne problemy. To chyba trochę za dużo. Są dni kiedy jestem totalnie rozchwiana, ciągle płaczę. Smutne jest to, że los co kilka lat funduje mi takie "niespodzianki".
Zawsze jak jechałam do Wrocławia, spoglądałam w stronę nowego szpitala w Leśnicy i podziwiałam jak szybko powstaje i jaki jest ładny. Wyobrażałam sobie, że pewnie jest świetnie wyposażony i pacjenci będą czuli się komfortowo. Ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że ja będę tam leżeć, a tym bardziej, że  będę tam operowana. Nigdy nie spodziewałam się, że spotka mnie coś takiego, że w mojej głowie "coś się dzieje". Nie miałam nawet żadnych konkretnych powodów, żeby podejrzewać, że mam krwiaka. Ani się nie uderzyłam, ani nie miałam żadnego wypadku.
Wtedy, gdy to wszystko się stało myślałam, że łapie mnie grypa. Zaczęło się w piątek wieczorem. Zawroty głowy, nudności, osłabienie-wypiłam leki na przeziębienie i poszłam spać. W sobotę było jeszcze gorzej. Z rana nie mogłam się podnieść z łóżka, tak bardzo bolała mnie głowa i szyja, ale wciąż myślałam, że to grypsko. Jakoś się ogarnęłam, pojechałam na uczelnię. Na pierwszym wykładzie już zaczęłam się bać, wszystko widziałam podwójnie, a później potrójnie, miałam mroczki przed oczami. Stwierdziłam, że nie potrzebnie szłam na zajęcia i że mogłam się wygrzewać w łóżku. Zadzwoniłam po mojego narzeczonego, żeby po mnie przyjechał. Czas gdy na niego czekałam strasznie mi się dłużył, i wtedy już czułam się okropnie, ale i tak się nie poddawałam. Myślałam, że jak się prześpię i porządnie wygrzeję to przejdzie. Nie przeszło. Zaczęły się wymioty, straszny ból głowy, nawet już dokładnie nie pamiętam bo co chwilę "urywał mi się film". Ocknęłam się, gdy zobaczyłam pochylonych nade mną ratowników medycznych i lekarza. Jeszcze ja-wielka bohaterka, zaczęłam się stawiać, że nie jadę do żadnego szpitala. Jakoś udało im się mnie uspokoić i pojechałam. Pamiętam jeszcze moment, gdy wsiadałam do karetki, później już mam w głowie tylko jakieś urywki tego co się działo. Nafaszerowali mnie chyba jakimiś silnymi lekami przeciwbólowymi, bo troszkę mniej bolała głowa i momentami byłam w miarę przytomna. Między wymiotami, a wiciem się z bólu ,pamiętam jak przyszedł lekarz z wynikami MR i powiedział, że mam guza, najpewniej zmiana przerzutowa z nosogardła. Długo wtedy płakałam, i miałam nadzieję, że to jakiś zły sen, z którego się zaraz obudzę.
To było dla mnie bardzo traumatyczne przeżycie. Teraz, gdy jest już po wszystkim sama się dziwię, jak mi się udało to przetrwać.