Przychodzę tu, żeby sobie ulżyć, napisać co mi leży na serduchu. Łzy kapią mi na telefon, a ja chciałabym przestać płakać, ale to jest silniejsze.
Chciałabym być tak mocna i silna, za jaką niektórzy mnie uważają. A niestety wcale taka nie jestem. Jestem płaczkiem i słabiakiem. Nie umiem sobie poradzić ze sobą, ze wszystkim co się dzieje w tej mojej przepełnionej nadmiarem emocji głowie.
Czasem mam ochotę nawrzeszczeć sama na siebie, dać sobie kopa i wbić do łba, że mam się ogarnąć. Czasem uważam się za próżną dziewuchę, pustaka, który przejmuje się wyglądem. A czasem jest mi samej siebie po prostu żal. Żal przez to co przeszłam, przez to ile wycierpiałam i ile cierpię nadal.
Tak, tak. Wiem, powinnam się cieszyć bo udało mi się wygrać z chorobą. Cieszę się, wiem, że miałam dużo szczęścia, którego niektórzy nie mieli. Dlatego mam sama do siebie wyrzuty, sama siebie za to nie lubię, ale nie umiem z tym wygrać. Nie umiem siebie zaakceptować, nienawidzę na siebie patrzeć. Wcześniej łatwiej mi z tym było, wyglądałam ciut lepiej. Teraz mam wrażenie, że jest z dnia na dzień gorzej. Moja twarz zrobiła się stara, wychudzona, asymetrię widać jeszcze bardziej. Patrząc w lustro widzę kogoś, kto jest brzydki, zniszczony, nieszczęśliwy. A jedyne określenie jakie mam na siebie to "krzywy ryj". Coraz bardziej się wstydzę rozmów z innymi, bo zdaje sobie sprawę z tego, jak okropnie wtedy wyglądam, jak bardzo uciekają mi usta. Coraz mniej lubię wychodzić między ludzi, bo nie chcę żeby ktoś na mnie patrzył. Niestety nie da się całkowicie zamknąć w domu. Nieraz patrzę na swoje stare zdjęcia i tak bardzo chciałabym być taka jak dawniej.
Chciałam zrobić coś dla siebie, umówiłam się na rzęsy, dziś byłam u kosmetyczki. I co z tego, że oko wygląda ładnie, skoro krzywej gęby to nie naprawi...nie umiem się z niczego cieszyć. Nie umiem spojrzeć na siebie bez odrazy, krytycyzmu, żalu. Nie umiem powiedzieć o sobie czegoś dobrego.
Mam męża, na którego, czasem myślę, że nie zasługuję. Bo nie dość że jestem paskudna, to mój charakter staje się też coraz bardziej paskudny. Przez to wszystko stałam się taka zgorzkniała, że czasem sama siebie nie poznaję.
Dlaczego to musiało odbyć się takim kosztem? Dlaczego to mnie tak oszpeciło na zawsze? To zabrało mi całą pewność siebie, wiarę w siebie, dobre zdanie o sobie