wtorek, 28 maja 2019

Hej!
Ten post pewnie będzie niesformatowany i z rozjechanym tekstem... Piszę z telefonu, bo mój laptop nie chciał współpracować. 😉

Od kilku dni mam jakiegoś doła. Coraz bardziej dostrzegam to, jak bardzo choroba i leczenie komplikują życie. Wiem, najważniejsze jest to, że się udało i tu jestem. Jednak są chwile, gdy mam po prostu dość. Ciągle mam pod górkę. Uporam się z jednym problemem, pojawia się kolejny.
W niedzielę wypadł mi ząb. Wyszedł cały podczas szczotkowania. To co się dzieje z moimi zębami to jakiś koszmar. Radioterapia je mocno osłabiła, teraz chemia i operacja też zrobiły swoje... Chodzę raz w tygodniu do stomatologa. Leczę to, co się da. A mimo to ciągle się psują i kruszą. Najgorsze jest to, że ten który wypadł był ostatnim z trzonowcow, który został mi po lewej stronie na dole. W planach było podparcie na nim mostku. Nie wiem co teraz z tym zrobić. Niestety na implanty nie mogę sobie pozwolić...

Kolejny powód mojego permanentnego stresu to sprawa związana z ZUS. Po operacji dostałam na rok świadczenie rehabilitacyjne. Po tym czasie miałam komisję lekarską i dostałam orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy na 12 miesięcy. Z tego tytułu powinnam dostawać rentę. Ucieszyłam się, że choć przez rok będę miała jakieś pieniążki i będę spokojnie mogła skupić się na rehabilitacji i powrocie do zdrowia. Jednak nie trwało to długo. Kilka dni po komisji dostałam powiadomienie o wadliwości orzeczenia, ponieważ lekarz nie ustalił daty powstania choroby. ZUS zaocznie zorganizował kolejną komisje, na której orzecznicy wydali opinię, że datują to od 2017 roku. Co sprawiło, że w tym przypadku renta mi się nie należy. A dlaczego? Ponieważ nie mam odpowiedniej do mojego wieku ilości okresów składkowych. Musiałabym mieć 3 lata pracy...Tym sposobem ZUS zostawił mnie bez pieniędzy oraz bez podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego.
Całe szczęście tato mógł mnie ubezpieczyć. Myślałam, że jeśli świadczenie pieniężne mi nie przysługuje, to chociaż na ten rok zapewnią mi ubezpieczenie... No ale cóż.
Nie podałam się jednak tak łatwo i odwołałam się od tej decyzji, ponieważ choruje od 2009 roku i uważam, że powinni uznać tą datę jako początek problemów ze zdrowiem. W marcu Sąd Pracy skierował mnie na badanie przez biegłego onkologa w Opolu. Byłam tam 20 marca i do dziś czekałam na odpowiedź... Rozprawa odbędzie się w czerwcu, wtedy dowiem się co postanowiono.
Aby było jeszcze śmieszniej - dodam, że nie mogłam nawet zarejestrować się w Urzędzie Pracy, choć miałam prawo do zasiłku. Powiedziano mi, że skoro jestem całkowicie niezdolna do pracy, nie mogą mnie zarejestrować.
To wszystko ciągnie się już od października.
Paranoja.
Skończyłam studia i od razu rozpoczęłam pracę. Nie moja wina, że zachorowałam akurat nie mając odpowiedniej ilości stażu pracy.
Te przepisy są bezsensowne.

Przytłacza mnie to wszystko. Czuję się jakaś taka słabsza i zmęczona. W dodatku demotywuje mnie fakt, że dużo ćwiczę, a efektów brak. Mam przkrzywione usta, szczególnie podczas mówienia. Nie lubię przez to odzywać się przy większej ilości osób. Nie lubię na siebie patrzeć.
W dodatku te blizny...nieźle dają mi popalić. Gdy jest deszczowa pogoda, blizna na nodze tak mnie rwie i boli, że ciężko mi się chodzi. Z tą na ręce jest podobnie.

Cieszę się, że mi się udało. Naprawdę. Jednak ten czas dochodzenia do siebie jest tak ciężki... Tym bardziej, że ciągle los rzuca mi jakieś kłody pod nogi.

niedziela, 26 maja 2019

Hej!

Witam! :)
Rzeczywiście, trochę zaniedbałam bloga. Zazwyczaj jak coś mi leżało na sercu, to tu wylewałam swoje żale...
A trochę się ich nazbierało...
Dziś jest jakaś kumulacja tego wszystkiego. Mam totalnie depresyjny nastrój.
Jednak za późna już godzina na tak obszerne wywody...
Jutro lub pojutrze wrócę z dłuższym wpisem.

Dobrej nocki!