30 kwietnia 2010
To
już rok.Dziś mój blog `ma urodziny`.365 dni temu napisałam pierwszą
notkę.Minęło już tyle miesięcy,dni,godzin,minut,sekund...Przez ten czas
przeważnie tu wylewałam swoje żale i smutki.
Rok temu zawalił się
cały mój świat,który budowałam przez 16 lat.Nagle legły w gruzach
wszystkie plany na przyszłość.Myślałam że już nic dobrego mnie nie
spotka.Przez pierwsze dni po tym ,jak dowiedziałam się,że to rak,byłam
mocno załamana.Do dziś pamiętam te kilka dób.Leżałam wtedy sama na
sali,bo Sylwia,dziewczyna z którą dzieliłam 'szpitalny pokoik' wyszła
dzień przed tym,jak usłyszałam diagnozę.Podejrzewali u niej to co u
mnie.A u mnie tego nie podejrzewali.Stawiali na to,że to jest
ziarnica.Ale badanie histopatologiczne rozwiało wątpliwości.Już wtedy
gdy Sylwia wychodziła,przeczuwałam że coś jest nie tak.Miałyśmy w tym
samym dniu biopsję i nasze badania były razem wysłane do Warszawy,i
razem przyszły wyniki.Ona mogła jechać do domu,bo nie miała żadnych
zmian onkologicznych.A mi dyżurująca wtedy lekarka powiedziała,że musi
skontaktować się z moją mamą.I gdy mama przyjedzie to porozmawiamy.Już
po usłyszeniu tego byłam lekko zdołowana.Ale za wszelka cenę nie
dopuszczałam do siebie myśli,że mam raka.
Gdy przyjechała mama i
poszła na rozmowę z lekarzami...musiałam tą myśl przyjąć.Przy mamie nie
płakałam.Byłam twarda.Widziałam,że miała wtedy łzy w oczach,które
starała się ukryć.Więc nie chciałam jej utrudniać tej sytuacji.Gorzej
było jak już pojechała.Leżałam całymi dniami w łóżku i robiłam sobie
tylko krótkie przerwy w płakaniu.Miałam też duże wsparcie w
pielęgniarkach. Szczególnie w dwóch:Pani Ani i Pani Ewie.Dużym szokiem
była rozmowa z Panią Profesor.To ona wytłumaczyła mi jak będzie
wyglądało leczenie.Jej słowa dobrze utkwiły mi w pamięci.`...Kotuś i
niestety trzeba będzie zastosować chemioterapię.Wiem,że dla dziewczynek
to trudne z powodu włosków.Ale proszę Cię,skróć je przed leczeniem,może
będzie Ci ich mniej żal jak będą wypadały...`Ja tak kochałam swoje
włosy...a to że je stracę jeszcze bardziej mnie załamało.Teraz wydaje mi
się to głupie,bo włosy to rzecz nabyta,odrosną.A zdrowie jest jedno.I
życie jest jedno.
Do tego wszystkiego doszło jeszcze rozstanie z moim chłopakiem.Ale tym się jakoś specjalnie nie przejęłam.
Mimo
wszystko po kilku dniach układania sobie tego w głowie,wyszłam z tego
dołka.Wzięłam się w garść.Zrozumiałam,że płacz i załamanie nic nie
pomogą,wręcz przeciwnie-zaszkodzą.
Przed rozpoczęciem leczenia
przeszłam jeszcze serie badań:rezonans,tomograf,PET..Starałam się być
silna.Nie chciałam się poddać,za to chciałam żyć...
Pamiętam,że na
weekend majowy wyszłam na przepustkę,a po powrocie do szpitala założyli
mi wkłucie centralne zwane broviac.Pierwszy raz znalazłam się wtedy na
stole operacyjnym.
Od tamtego czasu leżałam już na oddziale do września.No byłam w domu na 5 dni w lipcu.
W
ciągu pobytu w szpitalu,podczas mojej walki zrozumiałam dużo
rzeczy,stałam się doroślejsza,dojrzalsza.Nauczyłam się walczyć o życie,o
marzenia.I poznałam tyle cudownych osób.Zaprzyjaźniłam się nawet z
klerykiem;) Personel kliniki też był w porządku.Może były jakieś
nieliczne wyjątki,ale większość to bardzo sympatyczni ludzie.Z kilkoma
pielęgniarkami do tej pory utrzymuję kontakt-piszemy do siebie e-maile.A
jak jestem na kontroli to chętnie rozmawiam z lekarzami i lekarkami.
Ze
znajomymi z oddziału też mam kontakt.Są osoby,które na prawdę tak
strasznie polubiłam.Dzięki nim było wesoło,a na twarzy często gościł
uśmiech.
Za tych,którzy dalej walczą ciągle trzymam kciuki.A za tych,którzy odeszli modlę się.I tęsknię za nimi...
Cieszę
się,że mi się udało.Bardzo się z tego cieszę.Jestem zaleczona.Mam
nadzieję,że w ciagu tych 5.lat przez które muszę się kontrolować,żeby
być uznaną za wyleczoną,nie będzie żadnych komplikacji.I nie będzie ! bo
ja się nie dam ;)
Udało mi się wyjść z tego nie tylko dzięki
swojej sile.Ale też dzięki specjalistom,którym jestem wdzięczna.I dzięki
mojej rodzinie,przyjaciołom,znajomym,ludźmi którzy byli przy mnie i
dawali wsparcie...
Pauliśka. (07:23)