wtorek, 30 listopada 2010

30 listopada 2010
To już rok...Już rok Adaś jest daleko,wysoko.Mam nadzieję,że jest mu tam dobrze i codziennie patrzy na nas z góry...

:(

  
Pauliśka. (16:40)

niedziela, 28 listopada 2010

28 listopada 2010
Wczoraj minął rok od smierci mojej babci.Wczoraj miała by urodziny.Po prostu paradoks-umrzeć w swoje urodziny...
Tak bardzo mi jej brakuje.Moja kochana Babcia,dla  której zawsze byłam oczkiem w głowie.Zawsze potrafiła pomóc,pocieszyć.Tak bardzo ją kocham.

We wtorek minie rok jak nie ma Adasia.To już rok.
Chyba nigdy sie z tym nie pogodzę,zawsze będę uważała że to cholernie niesprawiedliwe.

Kochany,uśmiechnięty Adaś...Nigdy nie zapomnę.


Tęsknię za Wami Aniołki...


Jak ja nie lubię listopada!

  
Pauliśka. (08:37)

czwartek, 25 listopada 2010

25 listopada 2010
Jestem  zmęczona,bardzo.Wyjechałam o 7 rano a wróciłam o 18.A ile się na chodziłam dziś,to tylko wiedzą moje biedne nóżki.Najpierw wizyta u pani endokrynolog.Znalezienie tego szpitala,i  pani dr też zajęło troszkę czasu.O dziwo,zostałam przyjęta jako pierwsza,pani była bardzo sympatyczna.Zwiększamy dawkę EUTHYROXU-tzn.raz pół,raz cała tabletka.Kolejna wyprawa-na ul.Bujwida,na tą moją onkologię.Chyba już zawszę będę mówiła o tej klinice,że jest 'moja'.Pobrali mi krew,przebadali,pooglądali.Spotkałam kilka znajomych osób,w tym Beatkę,która jest już po przeszczepie szpiku i ma się całkiem dobrze,co bardzo mnie cieszy.Wszyscy lekarze byli dla mnie tacy milusi,miodzio po prostu.Aż się zdziwiłam.Usłyszałam takie komplementy,że aż rumieńców dostałam ;) Pogadałam z paniami salowymi i pielęgniarkami,panią psycholog,a nawet panem informatykiem.Najbardziej zaskoczona byłam zachowaniem siostry oddziałowej,za którą mówiąc szczerze średnio przepadałam.Tak mi dziś słodziła,ze szok.Kilka razy do mnie podchodziła,pytała o szkołę,samopoczucie,plany na przyszłość i powtarzała że pięknie wyglądam.Hmmm...
Zeszło mi  tam dużo czasu,ale wypytałam moją panią doktor o wszystko co mnie ciekawiło.
Trochę się zesmuciłam.W marcu kończę 18 lat i będę musiała pisać do NFZ,o pozostawienie mnie w klinice dziecięcej.Myślałam,że każdy taki wniosek rozpatrują pozytywnie,ale niestety często odmawiają.I mogę zostać przeniesiona do DCO na Hirszfelda.Tam mieli więcej przypadków takiej choroby jak moja,a na Bujwida byłam unikatem.Zobaczymy jak to będzie.Wolałabym zostać na Bujwida,tam znam wszystkich lekarzy,pielęgniarki...
W DCO tez dziś byłam-wycieczka full wypas.Pani dr,która prowadziła mnie podczas radioterapii załatwi mi tam laryngologa,co mnie cieszy.Byłam kiedyś u tej pani laryngolog i jest bardzo miła.Bo u mnie w rejonie,to pożal się Boże...zero podejścia do pacjenta.
No więc sobie pozwiedzałam dzisiaj.
Fajnie tak usłyszeć,że tak wiele osób cieszy się z mojego szczęścia,z tego że wygrałam...;)



Wysyłamy SMS o treści NADZIEJA na numer 72165. (2,44 z VAT)
niech w koncu wybudują tym dzieciaczkom nową,nowoczesną klinikę.
Pauliśka. (19:36)

czwartek, 18 listopada 2010

18 listopada 2010
Byłam u pani dentystki...Wyrwałam zęba!
Dostałam bardzo mocne znieczulenie,trzyma mnie ono do tej pory.Mam sztywną prawą stronę języka i ust.Strasznie niewygodnie mi się mówi.Jestem spuchnięta po prawej stronie,i strasznie leci mi krew.Nie wiem czy jutro pójdę do szkoły.Jak nie zejdzie mi opuchlizna i będę nadal taka osłabiona to chyba zostanę w domu.
Boję się że będzie mnie bardzo boleć jak znieczulenie przestanie działać...Ach.


A teraz uwaga!
Każdy z nas może pomóc w budowie nowej wrocławskiej kliniki hematologii,onkologii i transplantacji szpiku dla dzieci.W bardzo łatwy sposób można się przyczynić do zbiórki pieniędzy,
Wysyłamy SMS o treści NADZIEJA na numer 72165. (2,44 z VAT)
To tak nie wiele,a jednak coś ;)

wiecej na http://www.naratunek.org/

Pauliśka. (15:40)

poniedziałek, 15 listopada 2010

15 listopada 2010
Dziś byliśmy na klasowej wycieczce w Krzeszowie.Zwiedzaliśmy klasztor.Robi wrażenie,nie powiem że nie.Jutro jedziemy do teatru,do Wrocławia.
Chyba będe musiała wyrwać zęba,po te płyny w szczęce i zatokach mogą być przez to.Mam martwego zęba,ukruszonego,do wyrwania.Wcześniej nie mogłam go wyrwać bo nie minęło dostatecznie dużo czasu od radioterapii.
Tzn,to są takie moje przypuszczenia,że to przez zęba.Wyczytałam taką informację.
Zobaczymy co powie mi laryngolog,jak już się do niego dostanę.

Do notki załączam aniołka,uchwyconego dziś w Krzeszowie;)
   
Pauliśka. (16:23)

niedziela, 14 listopada 2010

14 listopada 2010
Rano jak wstałam,chciało mi się płakać z rozczarowania,że te cudowne chwile były tylko snem.Śniło mi się,że był u mnie Adaś z jego mamą.Siedzieliśmy nad rzeką,rozmawialiśmy,świeciło słońce.
Z pewnością był to jeden z moich najpiękniejszych snów.Tak bardzo bym chciała żeby stał się on realny...
Ach,Kochany Adaś.Nigdy o nim nie zapomnę.Może to jest dziwne,że chłopak którego znałam zaledwie kilka miesięcy stał się mi tak bliski.Taki kochany starszy brat,który mimo że cierpiał,potrafił pocieszać innych.Po powrocie z Chin miał do mnie przyjechać z mamą i siostrami.
On nadal żyje w moich wspomnieniach i pamięci,ale...Ja tak bardzo chciałabym zobaczyć te jego brązowe oczy i słodki uśmiech.
Często przeglądam zdjęcia-Adaś na wózku,ja z Adasiem w ogrodzie japońskim,ja z Adasiem w zoo.Uśmiechnięci,radośni.Łza sama spływa po policzku...
Pauliśka. (21:10)

wtorek, 9 listopada 2010

09 listopada 2010
Nie mam sił.Wszystko mnie przytłacza.Na nic nie mam ochoty.Jestem jakaś osłabiona.W dodatku dostałam 2 z odpowiedzi,z polskiego w dodatku.Wrrr...jestem zła na siebie za tą ocenę.Mogłam się bardziej nauczyć.Pech.Jak zawsze uczylam się z lekcji na lekcję to mnie nie pytał.A raz jak byłam średnio nieprzygotowana to od razu poleciałam koło biurka.No ale nie będę rozpaczać z powodu głupiej 2.
Wczoraj pod wieczór położyłam się,i myślałam że nie wstanę.Mam jakieś problemy z kręgosłupem.Wczoraj tak mnie rozbolał,że aż mi się płakać chciało.Na lekcjach jak siedzę,tez boli.Trzeba będzie to zgłosić.I kupić jakąś maść na bóle.Czasami czuję się jak schorowana staruszka,której zawsze 'coś' jest.Już nie pamiętam jako to jest rano wstać,pełna energii,gdy nic nie boli.Zawsze coś się mnie czepi.
Dobra,może za bardzo marudzę.Powinnam się cieszyć,że to co najgorsze już za mną...ale ja tak bardzo bym chciała chociaż przez kilka dni być w pełni wypoczęta,zadowolona,w dobrej formie.
W dodatku dochodzi stres przed laryngologiem i tym co mi powie odnośnie tych płynów w zatokach i szczęce...
Chyba zacznę myśleć o czymś pozytywnym...Np.w czwartek wolne,piątek wolne.poniedziałek-wycieczka do Krzeszowa,wtorek-teatr.

Aaa...Zapomniałabym o fakcie,który mnie bardzo cieszy.Podobno ma być wprowadzony ZAKAZ PALENIA PAPIEROSÓW W MIEJSCACH PUBLICZNYCH! 
Super,mam nadzieję że już nie przydarzy mi się coś takiego:Idę ulicą,a osoba koło mnie zakopci mi dymem,a ja oczywiście zaczynam kaszleć.
Mi się ten zakaz strasznie podoba,moim rodzicom mniej.
Pauliśka. (19:50)

sobota, 6 listopada 2010

06 listopada 2010
Z pewnością jest to najdłuższa notka w historii tego bloga.Robiłam porządki w komputerze,znalazłam zapisany tekst,który wystukałam dobrych kilka miesięcy temu.A w związku z tym,że dostałam kilka wiadomości z prośbami opowiedzenia mojej historii,zamieszczam to tu.
Taka mała opowieść.
                                                                                                                                          
Może zacznę od tego,ze nigdy wcześniej nie byłam poważnie chora.
Nigdy nie byłam tez w szpitalu.Jak każde dziecko przechodziłam tylko grypy,przeziębienia,i anginy-co roku.
Gdy w marcu 2009 w gabinecie lekarskim usłyszałam,że mam anginę,nie przejęłam się tym bo to było naturalne.Czułam się wtedy nieco inaczej,niż przy poprzednich anginkach,które przechodziły po dwóch tygodniach leżenia w łóżku.Tym razem było gorzej.Ciężko mi się oddychało,miałam zatkany nos.Ciągle na przemian bolało i piekło mnie gardło.Czułam się chwilami osłabiona.Gdy po kuracji antybiotykowej,oczywiście jak zawsze lekarz przepisał mi DUOMOX,leżałam wieczorem w łóżku,myśląc na kiedy umówić się z nauczycielkami na napisanie zaległych klasówek,zabolała mnie szyja.Odruchowo jej dotknęłam.Poczułam po prawej stronie niewielką gulkę.Pierwsza myśl jaka mi się nasuneła : ' O nie!chyba dostałam świnkę!'.Zmartwiłam się,że jeśli to świnka,to znów odpadną mi kolejne dni nieobecności w szkole.A przecież zbliżały się egzaminy gimnazjalne...Bal na zakończenie gimnazjum,na którym miałam tańczyć poloneza...
Następnego dnia 'to coś' na szyi się powiększyło i stwardniało.Wraz z mamą doszłyśmy do wniosku,żeto chyba jednak nie świnka,tylko powiększony węzeł chłonny.Poszłam znów do lekarza-stwierdził,że to nadwyrężony mięsień.Dostałam receptę na Ketospray,na obolałe mięśnie.Niestety ten 'nadwyrężony mięsień' jak to nazwał mój lekarz rodzinny,nie zmniejszał się,tylko wręcz przeciwnie,rósł.Rósł i był coraz twardszy.Po tygodniu kolejny raz stanęłam przed gabinetem lekarskim.Wtedy mój pan dr był troszkę zmieszany.Dał mi skierowanie na morfologię.Miałam wtedy pierwszy raz w życiu pobieraną krew.Wyniki wyszły nie najlepsze.CRP było strasznie podwyższone!
Dostałam 5 zastrzyków domięśniowych,które nic nie pomogły.Dopiero wtedy doktorek wpadł na pomysł,żeby mnie wysłać do chirurga,żeby mi 'to'wyciął,albo do Poradni Hematologiczno-Onkologicznej.Słowo 'onkologia' mnie wtedy przeraziło!
Jednak zdecydowałyśmy się tam pojechać.
Początkiem kwietnia pojechałam z mamuśką do Kliniki Transplantacji Szpiku,Hematologii i Onkologi iDziecięcej przy Ul.Odona Bujwida 44.
Pamiętam do dziś jak bardzo bałam się,tego co tam zobaczę.Łyse,chudziutkie,chore dzieci widziałam tylko w telewizji.Było to dla mnie okropnie stresujące.
Pierwsza wizyta odbyła się nie w samej klinice,tylko w poradni.Przyjmowała wtedy Dr. Grażyna Wróbel,której jestem bardzo wdzięczna.Przebadała mnie bardzo dokładnie,wypytała o najdrobniejsze szczegóły.Skierowała na podstawowe badanie-USG szyi,ikonsultację laryngologiczną.Wizyta u laryngologa była dla mnie koszmarem.Podczas badania dostałam krwotoku z nosa i ust.
Gdy po raz drug i zgłosiłyśmy się do dr.Wróbel,skierowała mnie na Tomograf Komputerowy Twarzoczaszki.Tego badania też oczywiście strasznie się bałam! wszystko było dla mnie takie nowe,ciągłe wizyty w szpitalach,i ta cholerna niewiedza.Zaczął mną wtedy władać strach,że to może być poważnego,coś złego.Wynik tomografu wykazywał zmiany w nosogardle.Pani Doktor powiedziała wtedy,że muszę zostać przyjęta do kliniki na oddział,i że w najbliższym czasie będę miała zabieg na chirurgii dziecięcej przy ul.Traugutta we Wrocławiu.Tym zabiegiem było pobranie szpiku kostnego z talerza biodrowego i pobranie wycinka z węzła na badanie histopatologiczne.Odbyło się to pod narkozą,która również miałam pierwszy raz wżyciu.Całość zniosłam nie zbyt dobrze,po narkozie strasznie spuchły  mi oczy,i nie mogłam się obudzić.A później wymiotowałam.
Chirurdzy i pani anestezjolog mieli ze mnie na sali operacyjnej troche śmiechu,bo podczas'układania'mnie na stole operacyjnym byłam taka wystraszona,że w pewnym momencie z niego zeskoczyłam,ciągnąc za sobą stojak z kroplówką. ;)
Wycinek z węzła został wysłany do Warszawy,a ja zostałam przewieziona na onkologię.Pierwsze dni tam były ciężkie.Gdy przechodząc przez korytarz widziałam tyle chorych dzieci,jedne z zawiązanymi na głowie chusteczkami,drugie łyse...nie dopuszczałam do siebie myśli,że ja też mogę być tak bardzo chora.Że też mogę tak wyglądać,chodzić z wenflonami i kroplówkami..Leżałam na sali z Sylwią,która jest moją rówieśniczką.Podejrzewali u niej właśnie raka nosogardła.Bardzo się polubiłyśmy,i było na prawdę miło.Sylwka okazała się szczęściarą,zmiana w gardle nie była zmianą nowotworową,tylko jakąś masą,którą trzeba było usunąć laryngologicznie.Wypisali ją do domu,a ja zostałam.Ile wtedy wyleciało łez...Podejrzewałam,że jest coś nie tak,skoro moje i Sylwii wyniki przyszły razem,i ją wypuścili a mnie nie.
Przepłakałam cały dzień.Wtedy jeszcze byłam sama w szpitalu,bez mamy.Duże wsparcie miałam w pielęgniarkach.Szczególnie Pani Ani i Pani Ewie.To one wtedy przychodziły do mnie na salę,i mówiły zebymsię nie martwiła,bo jeszcze nie dowiedziałam się jaki jest wynik.Rozmowy z nimi pomogły mi.Następnego dnia się dowiedziałam o TYM.Przyjechała mama,i poszła na rozmowę z prof.Kazanowską.Swoją drogą to bardzo sympatyczna kobieta.Mama nie użyła słowa 'rak'.Powiedziała mi,że to guz.Nie wiem,może bała się tego powiedzieć.Widziałam,ze miała zaszklone oczy,chociaż nie plakała,powstrzymywała łzy.
Przy niej icioci,która z nią przyjechała udawałam wielkiego twardziela.Gorzej było później.Gdy mama i ciocia tylko opuściły oddział,padłam na łóżko i płakałam jak dziecko.Byłam taka rozbita w środku.Rzecz jasna,zadawalam sobie pytania :'Dlaczego to ja,dlaczego to mnie spotkało,dlaczego to ja niedługo umrę?'Wcześniej myślałam,ze rak jest wyrokiem,że jak sie na to zachoruje to nic już nie ma sensu.Myliłam się.
Po rozmowie z panią profesor,gdy dowiedziałam się,ze to rzadko występujacy nowotwór,którego jeszcze nie leczyli w tutejszej klinice.NOWOTWÓR ZŁOŚLIWY NOSOGARDŁA st.2B (t2aN1M0).Z przerzutami na węzeł chłonny.Nieoperacyjny.Konieczne jest przeprowadzenie radioterapii,i podanie chemii.CHEMIA-a co się z nią wiąże?utrata włosów.Bylo to dla mnie przerażające.Teraz wiem,że zachowałam się jak dzieciak,rozpaczając przez sprawę związaną z włosami.Na szczęście mama mnie zrozumiała i kilka tygodni przed rozpoczęciem leczenia kupiłyśmy perukę,krótką,rudą.Bardzo mi się podobała.Może wydać się to śmieszne,ale gdy miałam już perukę w pudelku w szpitalnej szafce,wzięłam się w garść.Wtedy już zdałam sobie sprawę z tego,że włosy to rzecz nabyta i odrosną.Zrozumiałam jak bardzo chcę żyć!Jak bardzo chcę skończyć szkołę,iść na studia,urodzić dzieci,założyć rodzinę...
Dostrzegłam jaką mam wspaniała rodzinę,przyjaciół,którzy we mnie wierzyli!Miałam motywację do walki.Chciałam wszystkim pokazać,że ja jestem  taka silna i nie dam się jakiemuś tam raczyskowi.Po przejściu jeszcze kilku badań-ponowny tomograf,rezonas,laryngolog,wypisali mnie do domu na weekend majowy.1,2 3 maja spędziłam w domku,odwiedziłam rodzinę,mój przyjaciel Łukasz zrobił mi zdjecia jeszcze w swoich włoskach,tak na pamiątkę.Po weekendzie  wróciłam do kliniki z dodatkowymi siłami.Miło było słyszeć od tylu osób 'Paula dasz radę!jesteśmy z Tobą'.
W Dolnośląskim centrum Onkologii przu ul.Hirszfelda miałam zaplanowaną radioterapię,wykonano mi tam maskę do naświetlań,na ktorej zaznaczona punkty,w które miały być puszczane promienie.Następnie przeszłam badanie PET,które wykrywa wszystkie komórki nowotworowe w organizmie..Bałam się go,ale nie było takie złe.Podobne do rezonansu.Miałam wstrzyknięty do żyły izotop radioaktywny,po tym musiałam leżeć godzinę w ciemnym pokoju,wypić litr wody i szklankę takiego niedobrego kontrastu.No a później jeździłam w takiej tubie.
Niestety wynik PET-a trochę mnie zasmucił.Okazało się,że przerzuty mam nie tylko na jeden węzeł,ale na drugi też,i równiez na śródpiersie.Ale nie poddałam się.Po jakimś czasie znów wylądowałam na chirurgii,gdzie założono mi wkłucie centralne-BROVIAC.Nie było to miłe!Bolało.Po kilku dniach przyzwyczaiłam się już do mojego'broviaczka',przez którego miała być podawana chemia i różne kroplowki.Nie musiałam być przynajmniej ciagle 'wenflonowana'.
11.maja dostałam pierwszą chemię.Dawniej słowo chemia kojarzyło mi się z przedmiotem w szkole,różnymi chemicznymi środkami,albo nawet jak to się czasem określa'chemia między dwojgiem ludzi'.A wtedy dostałam swoją własną chemię,chemię która miała ratować moje życie.CISPLATYNA.24 godziny+48 godzin płukania po niej.Wszystko raz w tygodniu,w poniedziałki.Od wtorku do soboty miałam naświetlania.Dawka 70,2 Gy/39 fr (w 3 etapach).
I tak mijały dni...Dni,w których czułam się raz lepiej,a raz gorzej.Raz bardzo dobrze,a raz tragicznie źle.
Leczenie do pewnego czasu szło dobrze..W okresie naświetlań nie wolno mi było jesć owoców i surowych warzyw,ostrych potraw,słodyczy.Oraz pić napojów gazowanych i soków.Nie mogłam też myć naświetlanych części ciała.Później przez radioterapię wypaliły mi się śliniaki.Bolała mnie buzia,nie mogłam jeść ani pić.Dostawałam leki przeciwbólowe i różnego rodzaju płukanki do jamy ustnej,które niestety z biegiem czasu przestały działać.Trzeba było zastosować plastry morfinowe,które przez jakiś czas mi pomogły.Podczas radioter. na kilka dni straciłam głos,miałam obrzęk na krtani,musiałam stosować sterydy wziewne.Miałam też uszkodzone kubki smakowe,czułam tylko słony smak.Znosiłam tą męczarnię,choć było chwile bardzo bolesne,załamania dotyczące wiary i Boga.Miałam czasami dość.Moje siły zabrał mi rak.Radioterapię skończyłam 3 lipca,po czym wyszłam do domu.Planowo na 3tygodnie,ale wróciłam po 5.dniach,bo nie mogłam wytrzymać tego bólu buzi.Dostałam dożylną morfinę.Przyniosła ulgę.Przez jakiś czas nic nie jadłam,bo ciągle wymiotowałam.Miałam kroplówki żywieniowe.Z biegiem czasu mój żołądek zaczął przyjmować jedzenie.W międzyczasie wystąpiły drobne problemy z nerkami,ale szybko zniknęły.Gdy wszystko zaczęło wychodzić na prostą,zaczęła psuć mi się wątroba.Groził mi jej przeszczep w Warszawie.Cudem było to,że się sama zregenerowała,i obeszło się bez przeszczepu.Czasami chciało mi się płakać,jak znajomi wychodzili do domów,a u mnie zawsze cos było nie tak.Wytrzymywałam to dzięki rodzicom,i cioci,ktorzy ze mną byli w klinice,i się mną opiekowali.Bez leku antydepresyjnego-asentra też było by trudniej.
Najgorzej,gdy osunęłam się o śmierć,było końcem sierpnia.Wprawdzie nie wiele z tego czasu pamiętam,a w sumie to prawie nic.Wiem o tym tylko z opowieści.Miałam wstrząsy septyczne,niewiadomo czym spowodowane.Podobno było to straszne.Prawie dwa dni byłam nieprzytomna na OITD w klinice na ul.Skłodowskiej.Było ze mną źle.Zapadłam chyba w jakąś śpiączkę.Podejrzewali przerzuty do mózgu,lub grzyba w mózgu.Miałam szczęście,bo skończyło się to dobrze,a podejrzenia nie były trafne.Wróciłam z powrotem na Bujwida.Po tej okropnej przygodzie schudłam 10kg.Przy wzroście 160cm ważyłam 39 kg.
Zawsze chciałam schudnąć,być chudziutkim patyczkiem,ale gdy nim byłam stwierdziłam,ze to nie jest takie fajne.Czułam się jak anorektyczka.Czułam każdą kość.Niewygodnie mi się spało.Gdy  w końcu mogłam jeść,i dopisywał mi apetyt,to i  kilogramów przybyło.We wrześniu miałam kolejne badanie PET.Wyszło dobrze.Organizm czysty,bez zmian nowotworowych.Jedynie w jamie nosowej 'coś' było,ale podejrzewali stan zapalny po radioterapii.Lekarze z Kliniki konsultowali się w mojej sprawie z prof.Kaweckim z Warszawy.Stwierdzono,że nie będę miała podawanej już chemii.Podczas pobytu na OWN-ie na Bujwida,fundacja MAM MARZENIE spełniła moje-dostałam wymarzoną lustrzankę,która stała się dodatkową motywacją do opuszczenia szpitalnych murów.Jestem bardzo wdzięczna wolontariuszom Ani i Piotrkowi za wszelkie starania.
Po tak ciężkim i męczącym leczeniu wszystko powoli wracało do normy.Przed wyjściem do domupoznałam Adasia.Miał 18 lat,i bardzo go polubiłam.Z naszymi mamuśkami byliśmy w zoo, i ogrodzie japońskim.W szpitalu odwiedzaliśmy sie na salach,oglądaliśmy razem filmy,rozmawialiśmy.Na prawdę bardzo mądry i dojrzały  jak na swój wiek chłopak.Chorował na nowotwór kości,niestety nie ma go już wśród nas,patrzy na nas z góry...
10 września wyszłam do domku.Przytyłam.Czułam się dobrze.Musiałam się nauczyć żyć z tym wszystkim.Początki  nie były łatwe.Było mi przykro,gdy koleżanki z podwórka,z którymi kolegowałam się od piaskownicy,mijając mnie na ulicy nie powiedziały nawet 'cześć'.Irytowały mnie starsze panie,które gapiły się na mnie,jakbym była jakaś inna.Wtedy poczułam,kto jest tak na prawdę szczerym przyjacielem,a kto tylko go udawał.Zbiegiem czasu przestałam się tak tym przejmować.Do kliniki jeździłam co tydzieńna przepłukanie broviaka i wykonanie morfologii.Przeszłam też szereg badań-rezonas,usg,rtg,i nieszczęsna endoskopia.W listopadzie ponownie trafiłam na oddział,z powodu zakazenia wkłucia.Broviaczek się zakaził,i trzeba było go usunać.Cieszyłam się,że już go nie będę miała,bo nie było to ani wygodne,ani komfortowe.Usunięto mi go na chirurgii,przy ul.Traugutta.Okazało się wtedy,że mam nadciśnienie tętnicze,brałam przez jakiś czas lek propranolol.Gdy po tym wyszłam znów do domu,na oddział już nie wróciłam.Jeżdżę tylko na badania kontrolne,które odpukać,wychodzą dobrze!Obecnie sytuacja wygląda nie najgorzej.Nie mam wielu powikłań po leczeniu.Dokucza mi najbardziej suchość w buzi,bo mam wypalone ślinianki.Często boli mnie gardło,mam popsute zęby,których nie mogę leczyć kanałowo.Czasami robią mi się obrzęki na twarzy,i musze robić sobie wtedy masaż.I wiadomo-są dni,kiedy czuje się beznadziejnie.
Zostało 5 lat kontroli.Jestem zaleczona,najgorsze za mną.Wygrałam.Tak bardzo chciałam żyć, i żyję.Ubolewam jednak nad tym,że nie wszystkich moich znajomych spotkał taki losjak mnie.Odeszli.Ale oni nie przegrali,są zwycięzcami,walczyli do końca.Oni dają mi pozytywną energię i czuwają nade mną.
Wydoroślałam przez ten czas.Mimo,że mam 17 lat,przeszłam więcej niż niektórzy dorośli.Doświadczyłam wiele bólu i cierpienia.Ale warto było.Mogę cieszyć się każdą chwilą.Zobaczyłam,że możliwe jest to że obcy ludzie stają się sobie bardzo bliscy w ciężkich sytuacjach.Zobaczyłam jak bardzo można się do kogoś przywiązać.Te Dni,w których poznałam moich 'szpitalnych super ludków'.Najpierw Pan Polaczek,z synem Markiem,chorym na białaczkę.Później Natalka i jej mama.Starsza ode mnie o dwa lata,chora na ziarnicę.Od niej dużo się nauczyłam.Remik,11 lat chłopiec chory na nowotwór kręgów szyjnych.Michał,białaczka.Kamilek,nowotwór żołądka.Adusia,dziewczynka z zespołem Downa,chora na chłoniaka.Kama,chora na białaczkę.Ania,23-letnia dziewczyna która leczy się od 3,miesiaca życia na anemię zlośliwą,która zahamowała jej wzrost.Kochana sąsiadka zza ściany Bonia z jej synkiem Dawidkiem.Asia,chora na białaczkę.Młodsza ode mnie o rok,mieszka 6 km ode mnie.Hania,Zuzia,Brunonek,Michałek,Maciuś,Ola,Kubuś.Dominik,Adaś.Dobry kontakt nawiązałam też z klerykiem,ktory przychodził do kliniki,zżyłam się nawet z kierowcą karetki.O wszystkich pamiętam,wszystkich mam w sercu,z każdą osobą mam w pamięci zakodowane wspomnienia.Dużo mi pomogły rozmowy z nimi,to dzięki nim szara szpitalna codzienność nabierała barw.Nigdy tego nie zapomnę.
Pauliśka. (23:06)

czwartek, 4 listopada 2010

04 listopada 2010
Mimo mojego pozytywnego nastawienia i wiary,a może nawet pewności w to,że wynik rezonansu wyjdzie dobrze,nie wyszedł idealnie.Ogólnie jest ok,żadnych zmian.Mam tylko jakiś płyn w zatokach i po prawej stronie szczęki.Prawdopodobnie to nic poważnego.To wynik,który moja mama usłyszała tylko przez telefon.25.11 jadę go odebrać,więc wtedy będę wszystko wiedziała.Pewne jest to że muszę jechać do laryngologa.Być może mogę mieć jakiś stan zapalny od zęba,który jest do wyrwania.
Ostatnio przeżywam szok mierząc ciśnienie!zawsze tętno od 90 do 110.Ale przez kilka dni miałam takie ładne,że to aż dziwne.OD 66 do 70.Może hormony tarczycy się wyrównują i nie będę już miała tachykardii?
W szkole jest tyle nauki,jestem padnięta,nie wyrabiam.
Pauliśka. (18:41)

poniedziałek, 1 listopada 2010

01 listopada 2010
Święto zmarłych.Zawsze w ten dzień jestem przygnębiona i bliska płaczu.Byłam na cmentarzu u babci,dziadka.Odwiedziłam też grób Asi.
Było mi tak dziwnie...Zawsze 1.listopada jechalam do babci,i to razem z nią szłam na cmentarz do dziadka.A teraz babcię też muszę odwiedzać na cmentarzu.Bardzo mi jej brakuje.Byłam jej najukochańszą wnusią.Znam tyle osób,które po prostu kpią ze swoich dziadków.A ja tak bardzo bym chciała przytulić moją babunię...To już prawie rok,jak jej nie ma wśród nas.
W przyszłym roku,przed świętem zmarłych mam zamiar pojechać na cmentarz do Dawidzia i Adasia.To dość daleko,ale mam taką potrzebę,i z całych sił postaram się to zrobić.Być moze będę już miała wtedy prawo jazdy i auto.

Nie lubię listopada.W zeszłym roku ten miesiąc był strasznie ciężki.Odeszło w nim tyle osób,tyle bliskich i kochanych osób.

Minął już rok,od usunięcia mojego broviaczka.Została po nim tylko blizna,a dokładniej dwie blizny.W tym jedna na szyi,która rzuca się w oczy.No ale co tam,nie będę się głupią blizną przejmować.
Jutro już do szkoły,i cały tydzień sprawdzianów i kartkówek,przeraża mnie to.


Wieczne spoczywanie racz im dać Panie...
Pauliśka. (17:39