środa, 26 lipca 2023

Lipiec

Wiedziałam, że dawno się tu nie odzywałam, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak dawno!

Czas mija zbyt szybko. Może przez to, że ciągle dzieje się "coś" co mi ten czas zabiera? Zamiast cieszyć się z życia i korzystać z niego pełną parą, ja jak zwykle mam pod górkę i chyba tego czasu nie potrafię dobrze wykorzystywać. 

Dlaczego jedni mają łatwe, szczęśliwe życie a innym wciąż towarzyszy pech i niepowodzenie? Wiem, znów się nad sobą użalam, choć wiele razy obiecywałam sobie, że nie będę. Choć pani psycholog powiedziała mi, że to co ja nazywam użalaniem się nad sobą, jest po prostu wyrzucaniem z siebie tego co mnie męczy i leży na sercu. Że lepiej się wygadać, niż dusić coś w sobie. 

Ostatnie miesiące były bardzo stresujące. Końcem marca załapałam grypę. Leżałam ponad 2 tygodnie z bólem mięśni, gorączką, bólem gardła i katarem. Na chwilę to minęło, a po kilkunastu dniach znów obudziłam się z tak zawalonym nosem, że ciężko mi się oddychało. Dostałam znów antybiotyk i steryd do nosa. Troszkę się poprawiło, ale dyskomfort związany z zatkanym nosem nadal się utrzymywał. W maju była powtórka - z dnia na dzień przyblokowany nos i ból w okolicach oczu, czoła. Skontaktowałam się z moją Kochaną Doktor z DCO, doradziła co mogę robić i co stosować. Po lekkiej poprawie znów było nasilenie i coraz mocniejszy ból. Oczywiście włączyło się moje czarnowidztwo i myślałam o najgorszym. Bo przecież zatkany nos, ból w jego okolicy, krwawienia to objawy raka nosogardła. Miałam doła, bo bałam się że to wznowa. Czekał mnie kontrolny rezonans. Okazało się, że mam stan zapalny i płyn w prawej zatoce. Pojechałam też na endoskopię, gdzie Pani Doktor stwierdziła, że to przez zwężoną zatokę, która jest zdeformowana po radioterapii i całym leczeniu. Już kiedyś wspominała, że trzeba będzie w przyszłości zrobić zabieg jej poszerzania. Stwierdziła jednak, że trzeba to przyspieszyć, bo inaczej będę się ciągle tak męczyła. Czekam więc na termin tego zabiegu, z nadzieją że to coś poprawi, a z drugiej strony cholernie się boję. Choć to prosty zabieg, to mimo wszystko dotyczy bardzo wrażliwej okolicy, no i wiąże się z kolejna narkozą. 

Oprócz tego musiałam znów jechać do neurologa, bo tabletki które brałam na padaczkę były bardzo ciężko dostępne i nie było ich nawet w hurtowniach. Dostałam inny lek, z tą samą substancją. Mam też zwiększoną dawkę, ale czy to coś dało? Nie wydaje mi się. Nadal występują "napady" a w dodatku mam problemy ze snem. Albo nie mogę zasnąć i męczę się pół nocy, albo mam bardzo twardy sen i męczą mnie dziwne wielowątkowe sny. Często zrywam się zalana potem, wystraszona. 

Za tydzień mam też endokrynologa, bo znów świruje TSH. Od stycznia poszło mocno do góry. Też przez to mogę być taka osłabiona. Włosy lecą mi garściami, trochę przybrałam na wadze, czuję się jakaś taka obrzmiała, napuchnięta. Raz mam tak ogromny apetyt, że zjadłabym całą zawartość lodówki, innym razem mdli mnie na widok jedzenia. Ciągle mi zimno, mam lodowate dłonie i stopy. W styczniu TSH było bardzo niskie, wskazujące nawet na nadczynność, a ja przecież mam niedoczynność. Z 0,017 urosło do 5,90. 

A od wczoraj znów jestem na antybiotyku, bo mam (prawdopodobnie) zapalenie pęcherza lub jakąś infekcję dróg moczowych. Nie wiem skąd, nie wiem jak. Mam tylko nadzieję, że lek zadziała i nie będę odczuwała tak dużego bólu. W poniedziałek byłam już tak wystraszona, że pojechałam na SOR, ale pani w okienku powiedziała, że jakbym była w ciąży to może by mnie przyjęli. I odesłała mnie do domu. W przyszłym tygodniu mam jeszcze USG brzucha i zlecone kontrolne badania w laboratorium. Oby to przeszło. 

To niestety tylko część tego co mnie męczy. Jest dużo spraw osobistych, rodzinnych, które bardzo obciążają moją psychikę. Ale o tym innym razem.