sobota, 26 stycznia 2013

Sen.

Kilka dni temu śnił mi się Adaś. Objęłam go za szyję, on mnie podniósł i wirowaliśmy wokół, padał śnieg. Byliśmy roześmiani. Tak się cieszę, że Adaś mi się często śni, to są zawsze piękne sny. Widzę go wtedy tak wyraźnie. Rano jak się obudziłam cały dzień byłam taka nieobecna. Nie lubię tego uczucia, gdy się budzę i zdaję sobie sprawę, że tak nie jest naprawdę, że to sen.
Niesamowite, jak można się przyzwyczaić do kogoś w tak krótkim czasie, w jakim ja tak zżyłam się  z Adasiem. Brakuje mi jego uśmiechu, brązowych oczu, rozśmieszania i tego jak mówił do mnie "Panna Mhy".
Ciekawa jestem czy do tej pory bylibyśmy takimi dobrymi kumplami, czy nadal byśmy się tak dobrze dogadywali, oglądali kilka razy "Uwierz w ducha", i słuchali non stop Myslovitz.
Jedno jest pewne- ta znajomość na długo wryła się w moją pamięć.

Zima, zasypało trochę, śnieg skrzypi pod butami. Zdecydowanie wolę słonko.


czwartek, 17 stycznia 2013

Chomiczek.

Brakuje mi tylko takiego kołowrotka w którym biegają chomiki. Chociaż bym trochę kalorii spaliła...Wyglądam jak chomik. Lewy policzek mam tak opuchnięty. Od zęba oczywiście. Byłam u dentystki, rozwierciła, ale nic więcej się nie da. Albo leczenie kanałowe, albo rwanie dolnej piątki i szóstki. I jak tu żyć spokojnie...jak ciągle coś się mnie czepia. Boli mnie w dodatku, szałwia i dentosept poszły w ruch, płuczę ryjek co chwilę.
W dodatku antybiotyk, który dostałam na zatoki jest bardzo mocny, bo pomimo że biorę tabletki osłonowe, tak boli mnie brzuch po nim. Na szczęście dziś wzięłam ostatnią dawkę. Dziś rano miałam ochotę usiąść i ryczeć jak dziecko. Nie dość, że ta opuchlizna, ten ból to jeszcze krew z nosa.

A na koniec coś pozytywnego. Kolokwium z ćwiczeń z psychologii zaliczyłam na 5 :)!

sobota, 12 stycznia 2013

Endoskopia za mną...

Oj, to był ciężki tydzień. Tak się bałam. Po ostatnich obfitych krwawieniach z nosa miałam czarne myśli, i jechałam na tą endoskopię jak na wyrok. Nie mogłam się na niczym skupić, ciągle myślałam czy wszystko będzie dobrze. Brzuch mnie aż bolał z nerwów, o głowie już nie wspomnę. Jak w czwartek jechałam pociągiem do Wrocławia, za wszelką cenę starałam się nie myśleć o badaniu. Założyłam słuchawki, muzyka na full, i myślałam o pierdołach. O kompletnie nieistotnych rzeczach. O tym, że jak jeździłam busem do liceum to kierowca miał seksowny radiowy głos, że zjadłabym truskawki, że wielki hit "ona tańczy dla mnie" nie jest wcale taki fajny, że może by się przefarbować na rudo...O wszystkim, tylko nie o tym że za kilkadziesiąt minut będę siedziała jak na szpilkach z kamerą w nosie. W pociągu udało mi się być w miarę spokojną, ale jak dojechałam tramwajem na przystanek, z którego zawsze idę do Medicusa, zamyśliłam się i aż drogi pomyliłam. Cóż, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Gdy już siedziałam na poczekalni, myślałam że oszaleje. Naprzemienne uderzenia zimna i gorąca, w głowie mi się kręciło. I ten ścisk w brzuchu. Pani Doktor rozluźniła atmosferę, pytając czy się za nią stęskniłam przez te pół roku. Odpowiedziałam, że za nią owszem, za endoskopem wcale. :) I wszystko poszło szybko. Psik psik znieczulenie, i jedziemy. Oczy zamknęłam jak zawsze, żeby nie oglądać tego. Jak usłyszałam, że nosogardło wygląda lepiej niż ostatnio, poczułam taką ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie jakiś ciężar. Nie miałam tam tyle ropy co zazwyczaj, nie trzeba było nic odsysać ani inhalować. Za to z zatok spływa mi ogromna ilość ropy. A to dlatego, że mam zapalenie zatok. Dostałam leki, za miesiąc powtórka z rozrywki-kolejna endoskopia.
Ważne, że cech wznowy nie widać. Oby tak dalej.

niedziela, 6 stycznia 2013

Przed kolokwium, przed endoskopią...

Wciąż odganiam złe myśli, ale myślę że odejdą dopiero jak w czwartek dostanę kartkę papieru z kadrami z wnętrza mojego brzydkiego gardła i opisem: Brak cech wznowy. Boję się jak zwykle. Na samą myśl ściska mnie w brzuchu. W dodatku dziś rano obudziłam się przez to, że zaczęła mi lecieć krew z nosa. To nie nastraja pozytywnie, oj nie. Do tego  mam katar ropny i zatkane zatoki , więc raczej bez odsysania i inhalowania się nie obejdzie.Dobrze, że przynajmniej Pani Doktor,  która robi mi badanie jest sympatyczna, ostrożna, stara się żeby mnie jak najmniej wymęczyć. Oby wyszło wszystko dobrze, nic więcej nie chcę.
Jeśli coś okaże się nie tak jak być powinno, będzie źle. Jadę sama i nie będzie miał mnie kto pozbierać, gdybym rozpadła się na kawałki. Trzymajcie kciuki w czwartek między 14 a 15!
We wtorek mam kolokwium z wprowadzenia do pedagogiki...opornie mi idzie nauka. Nie mogę się skupić, bo ciągle moje myśli krążą wokół innych spraw.

Oby do czwartku, oby nie zwariować, oby po czwartku było lepiej, nie gorzej.

środa, 2 stycznia 2013

2013.

Witam w nowym roku. Niestety, mimo że obiecywałam sobie mniej marudzić i narzekać, to rok jest nowy, a problemy stare. Już dawno nie byłam tak rozżalona jak wczoraj wieczorem. Wydawało mi się, że w pewnym sensie pogodziłam się z faktem, że zachorowałam, ale to było tylko złudzenie. Wczoraj wrócił wielki żal, smutek i pytanie "dlaczego to mnie spotkało?". Zdałam sobie sprawę z tego, że ciągle drzemie we mnie blokujący strach. Boję się wybiegać z planami w dalszą przyszłość, bo włącza się kontrolna lampka, że nie wiadomo czy TO nie wróci. Przed chorobą lubiłam planować swoje życie, teraz po prostu się boję. Już raz  moje plany zostały brutalnie zniszczone. Gdy  jestem naprawdę szczęśliwa, w środku odzywa się niepokój, że jeżeli TO wróci teraz, będę cierpiała podwójnie bo przecież jest tak dobrze. Wiem, to może się wydawać bez sensu. Ale tak mam. Staram się być silna, odganiać złe myśli, cieszyć się tym co jest. Niestety to wraca, choćbym nie wiadomo jak daleko wyrzuciła te myśli, one wracają.
Całą radość z tego, że się udało przytłacza strach. Tym bardziej, że dowiedziałam się, że muszę kontrolować się przez całe życie. Większość osób, z którymi poznałam się  w klinice po pięciu latach zakończenia leczenia, jest uznana za wyleczonych. Ze mną prawdopodobnie tak nie będzie. Powinnam dziękować losowi, że po terapii zostało mi nie wiele powikłań, mogło ich być dużo więcej, i mogły być poważne. Cieszę się z tego niezmiernie, ale to co zostało i tak jest męczące i czasem mam dość. Ciągły katar, przytkane zatoki; okropna suchość w gardle, przez którą czasem chce mi się płakać, bo strasznie wtedy boli. Osłabienie, słabsza kondycja. Zachwiana pamięć krótkotrwała i koncentracja. I oczywiście mój koszmar-psujące się nieustannie zęby. Radioterapia je bardzo zniszczyła. Dwa musiałam wyrwać, a kilka jeszcze i tak zostało do rwania. Jednego zrobię, drugi się psuje i tak bez przerwy. Wiem, że tak czy siak, prędzej czy później jestem skazana na protezę, ale tak bardzo nie chcę. I tak w kółko mi to wszystko chodzi po głowie i mnie gnębi. Smutne to. Jestem taka młoda, za sobą tyle złego, przed sobą wielką niepewność.
Nic się nie poradzi, trzeba się nauczyć z tym żyć. Potrafię rozmawiać o chorobie, nie wstydzę się tego, ale nie potrafię do końca przezwyciężyć lęku przed tym, że powróci. Lęk ten nasilił się chyba po tym, jak miałam rzekome podejrzenie wznowy. Mam nadzieję, że będzie lepiej, że trochę wyluzuję. Oby, bo oszaleje!
Moje wczorajsze smutki podsyciła jeszcze myśl o zbliżającej się endoskopii. Wiadomo, im bliżej tym gorzej.
Mówią, że jaki pierwszy dzień roku, taki cały rok. Nie wierzę w takie przesądy, i mam nadzieję, że ten rok nie będzie taki jak wczorajszy dzień, że przejdę go z uśmiechem, a nie łzami w oczach.

Ponarzekane, pomarudzone. To może coś pozytywnego na koniec. Sylwestra spędziłam w miłym towarzystwie, było bardzo przyjemnie. Wskoczyłam w czerwoną sukienkę, i miałam tak dobry nastrój, że aż się dziwię, że tak szybko znikł i zastąpił go wczoraj smutek.
A Wy jak się bawiliście?