środa, 1 czerwca 2011

01 czerwca 2011

Nie wiem od czego zacząć...
Hm...Może najpierw przyznam się,że jestem straszną zołzą i okropną kłamczuchą.Od dnia 5-go maja tak potwornie nakłamałam,że jest wszystko ok.Mam nadzieję,że zostanie mi to przebaczone.Nie potrafiłam o tym mówić.I chyba nawet nie chciałam.
Ale po kolei.
5.05.2011 miałam endoskopię.Jak zwykle jechałam na nią jak na ścięcie.Mimo wszystko wzięłam się w garść i o dziwo nie płakałam w trakcie badania.Płakałam za to po badaniu.
Szanowna Pani Profesor wyprosiła mnie z gabinetu,poprosiła moją mamę żeby została.(hellou mam 18 lat,i to ja mam prawo wszystko wiedzieć!!!) Po chwili "Kochana Profesor" wyszła z gabinetu i powiedziała po cichu do jakiejś pani doktor: "No dziewczynka ze wznową".Ścięło mnie z nóg.Od razu łzy jak groch ciekły mi po policzkach.Po skierowanie musiałam iść do DCO do mojej doktor prowadzącej.Nie byłam wtedy zadowolona,wręcz przeciwnie-rozczarowana.Pani Doktor tak obojętnie wypisała skierowanie,powiedziała żebym sie nie przejmowała,że poczekamy,że trzeba sprawdzić.Myślałam,że chociaż MR zleci mi na CITO,ale nie bo po co?Będziemy czekać przecież.
Postanowiono,że 9.05.2011 będę miała pobrany wycinek do badania histopatologicznego.Zabieg zaplanowano na godz.8 rano.Na miejscu byłam już po 7.Grzecznie stałam ze skierowaniem w łapce w długiej kolejce do rejestracji.Licząc byłam 23 w tej wielkiej kolejce.Podchodzę do okienka.Daję skierowanie. "Aaa to nie,nie.Najpierw niech pani idzie do gabinetu 63.Tam lekarz założy historię choroby i zobaczy czy kwalifikuje się pani do przyjęcia".Wówczas było już grubo po 8.Idę do tego gabinetu.Lekarz tam przyjmuje od 9.Najpierw dzieci,później starsze paniusie.W końcu się dopchałam.Wchodzę,pokazuję skierowanie.
"Nie mam pani na liście,nie mogę przyjąć."Zdesperowana tłumaczę się,że wysłała mnie tu prof.XYZ.
Pani doktor po kilkuminutowym marudzeniu przeczytała skierowanie i mnie łaskawie przyjęła.Nawet badania krwi dała na CITO.Idę z gabinetu dalej do tej rejestracji.Tym razem pech chciał,że byłam 25.Bosko było.Na zegarku już po 11.A ja bez jedzenia,picia(a było gorąco!) i bez hormonów.Bo trzeba było być na czczo.Jestem w końcu na oddziale.Wypełniam bezsensowne ankiety,mam rozmowę z anestezjologiem.Później dostałam miejsce na sali,pobrali mi krew.I standardowe "Proszę czekać".Nikt nic nie wie.Zabieg miałam o godz.14! Robiła go oczywiście "Kochana Profesor".
Dostałam znieczulenie miejscowe w aerozolu,takie jak czasami u dentysty.Miałam sztywny język i wszystko w środku buzi.Ale wszystko czułam.Kamera do nosa,język w szczypce i  heja! Jakimiś "kombinerkami" Profesor wytargała mi z gardła kawałek czegoś z krwi.Jak to bolało!!! Łzy  jak groch po raz kolejny.I uwaga,tekst miesiąca "Dziecko nie płacz bo jesteś dorosła!"
Po całej rzeźni profesor powiedziała,że to chyba jednak nic złego.
Ale takie zapewnienia mnie nie ruszają.Po zabiegu nie mogłam nadal jeść i pić.Myślałam ze się wykończę.Jakoś ten jeden dzień tam przetrwałam.Klinika ładna,nowoczesna,dobre warunki.Tylko brak organizacji.
I od 9 maja do dziś czekałam na wynik.Żyłam w takim strachu,nie mogłam na niczym się skupić.W szkole nawet zawaliłam kilka sprawdzianów.Nie mogłam sobie znaleźć miejsca.
Jak wyobraziłam sobie wizję leczenia w DCO to ogarnęło mnie takie przerażenie...
Wczoraj dowiedziałam się,że wynik JEST.Tyle czekałam na ten dzień,ale wieczorem wolałabym żeby on nigdy nie nastał.Z samego rana pojechałam.Idę na Borowską,czym bliżej tym gorzej.Podchodzę do gabinetu.Kurczę! nie mogę trafić w klamkę,tak trzęsą mi się ręce.Wchodzę.Biorę wynik,nie patrzę na niego.W końcu czytam...NIE MA WZNOWY!!! i znów jestem uśmiechniętą,radosną Pauliśką,której z całych sił chce się żyć!Huraaa! cieszę się sama do siebie! idę do pani profesor.A ona z uśmiechem "No tak myślałam,że będzie dobrze".
To po co było robić tyle dymu?!
Wróciłam do świata żywych:)!!!
Kilka dni wcześniej napisałam do mojej doktor z Bujwida o podejrzeniu wznowy.Dzisiaj przy okazji tam poszłam,zapytać czy rozpiska szczepień jest już gotowa.Kochana Pani Doktor tylko jak mnie zobaczyła to spytała czy mam wynik.Jak powiedziałam że mam i że jest dobrze to przytuliła mnie i dała buziaka w czoło.Widać było,że się przejmowała i cieszyła z tej wiadomości. "Paula Ty Wariatko aleś mnie nastraszyła!tak cieszę się,że jest okej!"
To było takie miłe.Widać to zaangażowanie.Przecież praktycznie nie jestem już jej pacjentką,a ona tak w porządku się zachowuje wobec mnie.Uwielbiam tą kobitę:)! I pielęgniarki były zachwycone szczęśliwą nowiną i były jak zawsze miłe.Spotkałam kilku znajomych.Byłam u Justyny,tej z którą rozmawiałam w czwartek.Czuje się dużo lepiej.

Tak więc mam piękny prezent na dzień dziecka.Jestem taka szczęśliwaaa!!!
Kolejny raz jak kot spadłam na cztery łapki!
Aż mi się kurdę płakać zachciało ze szczęścia.

Pauliśka. (18:54)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz